Translate

poniedziałek, 8 listopada 2010

Uciekinier ...

W ostatni piątek dzieciaki wychodząc do szkoły rano, źle zamknęły furtkę z czego mój piesek musiał skorzystać oczywiście niewiele myśląc tak szybko dał susa za ogrodzenie, że zdążyłam zobaczyć tylko koniec jego ogona.
Moje wołanie oczywiście na nic się nie zdało jak by stracił słuch, gnał przed siebie jak opętany. Na szczęście mąż zawrócił i udało się szybko złapać zbiega.
Po południu pojechaliśmy po odbiór mojego autka do warsztatu i w drodze powrotnej zgadnijcie kogo zobaczyłam na drodze oczywiście mojego Biszkopcika, znowu uciekł gałgan jeden tylko tym razem prześlizgnął się pod siatką , niszcząc ją oczywiście bo pchał na siłę a nie powiem, że ją ma bo waży już ok. 50 kg.
Po wielu nieudanych próbach wsadzenia go do samochodu ( bo zwyczajnie położył się jak kłoda , a ja niestety nie miałam siły by podnieść cielaka i umieścić go w wozie ) syn łapiąc go za kark prowadził na piechotę do domu. Nakrzyczałam na małego gałgana , pogroziłam palcem i wypędziłam do budy , że to niby kara za grzechy. Obraziłam się na niego śmiertelnie i wynosząc mu miskę już jakiś czas po tym nie było żadnych karesów. Postawiłam miskę i nawet na niego nie patrząc wróciłam do domu. Oczywiście myśląc sobie, że strasznie go tym ukarałam. Wieczór i noc minęła bez większych problemów. Rano w sobotę rzadko nam się to zdarza, ale czasem jedziemy do marketu na jakieś tam większe lub mniejsze zakupy i pojechaliśmy tym razem. Nie było nas ok. 2 godz. i co okazało się po powrocie, że oprócz tego, że nie było nas to i nie było Biszkopta. Syn został w domu by odespać sobie tydzień chodzenia do szkoły, jak się obudził a był to jakieś pół godz. po naszym wyjeździe okazało się , że psa już nie było i poleciał go szukać. Rozdzieliliśmy się i każdy poszedł w inną stronę. W sumie szukaliśmy go jakieś 1,5 godz. Trafiliśmy na niego u jakiegoś gospodarza na podwórzu, brykał jak szalony z kilkoma jamnikami , człowiek mówił, że kręci się u niego już jakieś dwie godz. zawoła go bo latał po drodze i bał się , że cosik go przejedzie. To jeszcze całe szczęście , że trafił się ktoś kto zwrócił na to uwagę. Dostał ode mnie takiego solidnego klapsa, że ręka mnie piekła do wieczora, już nie wytrzymałam. Tyle nerwów ile mnie to kosztowało to tylko sama wiem. Już sobie wyobrażałam , że ktoś go przejechał albo zabrał albo pogryzły jakieś bezpańskie psy a na wsi lata ich cała masa.
Dodatkowo trzeba go było przywiązać na czas naprawy siatki i myślę , że odbył swoją karę tylko pytanie czy nie będzie go korcić żeby to powtórzyć. Mam cichą nadzieję, że nie. Całą niedzielę był obrażony i praktycznie z budy nie wychodził.
Jest jeszcze takim głuptasem, ma dopiero 6 mies i takie jego ucieczki na pewno nie skończą się niczym dobrym. Zobaczymy czy go zastanę w domu jak wrócę dzisiaj z pracy, aż się boję...

3 komentarze:

  1. czyli to Powsinóg a nie Biszkopt hihihi....ale jaki słodki!!!!proszę go ode mnie wytarmosić!!!!!jeśli jeszcze nie uciekł!!!...przy okazji zapraszam do moich psiapsiólek na lawendowe candy!!! http://lawendowysen.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Póki co nie ucieka i oby jak najdłużej, może mała łazęga sobie przemyślał :))) ale dziękuję i napewno wytarmoszę go nieźle a z zaproszenia napewno skorzystam.

    OdpowiedzUsuń
  3. dziękujemy za miłe odwiedzinki

    OdpowiedzUsuń